Edward Kaczkowski, właściciel Bełchatowa, gdy ocknął się rano w powstańczym obozie, nie wszystko pamiętał, ale jego spotkanie z kapitanem Józef Oxińskim było niewątpliwie pamiętne. Ten drugi wspominał później, że był to jedyny przypadek pomocy polskiego szlachcica dla insurekcyjnego dzieła, jakiego doświadczył w całej swojej powstańczej działalności.
W pamiętnym na zawsze roku 1863, w dzisiejszym powiecie bełchatowskim, miało miejsce kilka godnych uwagi epizodów powstańczych. Jednym z nich było spotkanie właściciela Bełchatowa Edwarda Kaczkowskiego z dowódcą insurekcyjnej „partii”, kapitanem Józef Oxińskim. Jego opowieść pochodzi ze wspomnień, wydanych w 1939 roku:
„(...) w pierwszej połowie lutego, daty szczegółowo nie pamiętam, leżąc obozem w lasach w okolicach Szczercowa i Bełchatowa, w szałasach bez ognisk, jakkolwiek wichura śnieżna z niezbytnią delikatnością postępowała z nami, zbliżył się do mnie służbowy podoficer straży wewnętrznej i doniósł mi, że z linii czat zewnętrznych doniesiono, iż zatrzymano na nich wdzierającego się do obozu pijanego szlachcica z parokonną bryczką i furmanem (…) po dobrej pół godzinie przyprowadzono go do szałasu, a słysząc jego bełkot bez związku i czując zapach spirytualii - kazałem go jako niepoczytalnego ułożyć na mchu rozścielonym, pozostawiając jego badanie do dnia i przebudzenia się pijaka.
Na dobrym świtaniu, kiedy rozpalono już ogniska i nastawiono kotły, mój gość nocny widocznie przejęty rozchodzącym się ciepłem, najprzód poruszył się, a następnie otwarłszy oczy cokolwiek namarszczył się; obserwowałem go leżąc koło niego, któren oprzytomniawszy i nie mogąc na razie zrozumieć, w jakim miejscu i jakim sposobem dostał się tutaj, wstał w końcu, aby ruchem odpędzić trapiącą go wizję, zobaczywszy jednak szałasy, ogniska i ludzi, wyraził miną i ruchem jakby sobie coś przypominał. Poprosiłem go tedy cicho, żeby się do mnie odwrócił, a wytłumaczę mu, gdzie jest i jakim sposobem przybył.
Osiemnasty regionalny marsz: Poszli śladami powstańców
Oprzytomniawszy w tej chwili, z całą swobodą światowego człowieka zwrócił się do mnie, a przedstawiając się jako p. Kaczkowski, właściciel dóbr Bełchatowa, przepraszał za kłopot, jaki mi sprawił swoją osobą (...) Opowiedział mi, iż wczoraj, po jakimś późniejszym obiedzie u siebie w towarzystwie cokolwiek liczniejszym jak zwykle, mówiono o mnie i o sposobie mego nocnego rekwirowania i po rozmaitych sprzeczkach i dysputach, zostawiwszy u siebie pod opieką brata pozostałe towarzystwo, wsiadł na bryczkę - żeby oddział, o którym powszechnie mówią, odnaleźć. Że wsiadł na bryczkę, to sobie przypomina, lecz jakim sposobem obudził się w szałasie, pragnie się ode mnie dowiedzieć (…) Oświadczył mi, iż pragnie czymś się przyczynić dla oddziału, a na mój wykrzyk "z Bogaś się zjawił" zostawił mi zaraz 150 rs. (rubli) i objawił chęć przyczynienia się czym będzie mógł.
Po napiciu się z nim kieliszka wódki, przekąszonej kawałkiem wędzonej słoniny, i wyprawieniu z nim Lütticha dla odebrania różnych rzeczy pod osłoną pełnego plutonu kawalerii, zająłem się jak zwykle mustrą żołnierzy, a po pięciogodzinnej nieobecności powitałem wracającego Lütticha obciążonego jedyny raz dobrowolnymi darami szlachcica polskiego dla oddziału pod mą komendą zostającego.
Były to dary i znaczne i bardzo użyteczne, a mianowicie: do zostawionych już 150 rs. przysłał drugie 150 rs., 6 koni z umontowaniem (...), dalej kilka sztuk dobrych dubeltówek, pałaszy i pistoletów z 10 funtami przynajmniej amunicji, dalej na jakie 20 ludzi dostatniego i ciepłego ubrania z odpowiednią ilością nowych butów, dużo innych rzeczy dla obozu potrzebnych i naładowany wóz z wiktuałami do jedzenia i picia”.
Cytujemy relację Józefa Oxińskiego zawartą w jego „Wspomnieniach z powstania polskiego 1863/64 roku”, Łódź 1939, s. 192-194.
Opracował: Arkadiusz Kowalczyk